Prawo jazdy… prawo pieszego – to ma sens

Kiedy dochodzi do wypadku drogowego z udziałem pieszego, to bez względu na to, czy pieszy wszedł na pasy, wówczas gdy samochód znajdował się 50 m czy 17 centymetrów od nich, to i tak w toku postępowania, jakie zostaje wszczęte w tej sprawie, w większości przypadków, wychodzi na to, że to kierowca pojazdu jest winny całego zdarzenia. A kiedy okazuje się, że kierowca jechał za szybko bądź, czego nie życzę żadnemu kierowcy, jechał pod delikatnym wpływem, a dokładnej mówiąc miał 0,2000001 promila w wydychanym powietrzu, wtedy pozostałe okoliczności nie mają znaczenia i winnym zostaje zawsze kierowca.

MSW również uważa, że to kierowcy są winni wszelkim zdarzeniom drogowym z udziałem pieszych, i po tym jak ukazała się statystyka, mówiąca, że w ubiegłym roku co trzeci śmiertelny wypadek drogowy był z udziałem pieszego, wpadło na pomysł, aby zwiększyć prawa pieszego na pasach. To zwiększenie praw miałoby polegać na tym, że kierowca musiałby zatrzymywać się przed przejściem dla pieszych, nawet jeśli pieszy miałby zamiar dopiero na nie wejść, a nie jak jest teraz, że kierowca musi ustąpić pierwszeństwa, gdy pieszy już jest na pasach. Z pozoru ten pomysł jest dobry, w gruncie rzeczy jest beznadziejny. Nie dość, że ta zmiana spowodowałaby wielkie utrudnienia na drogach, to i tak liczba wypadków drogowych z udziałem pieszych nie zmniejszyłaby się, gdyż, tak naprawdę, winę za owe wypadki ponoszą piesi.

Owszem, kierowcy zachowują się nieodpowiedzialnie; zbliżając się do pasów nie zwalniają, a nawet jadą o wiele szybciej, niż wskazuje na to ograniczenie prędkości. Zgodzę się, że w kraju są tysiące dróg, na których można jechać dwa razy szybciej, niż pokazuje to okrągły znak z białym tłem i czerwoną otoczką, co oczywiście kierowcy robią, ale zbliżając się do pasów, zawsze należy jechać zgodnie z przepisami, a nawet wolniej – czego oczywiście kierowcy nie robią. Ale mimo tego i tak uważam, że to piesi są winni wypadkom z ich udziałem.

Otóż ja sam często muszę przechodzić przez jezdnię, a zatem widzę, jak zachowują się inni. Nie raz widziałem, jak ludzie przechodzą przez jezdnię: słuchawki na uszach, telefon w ręku, głowa spuszczona w dół, palec w nosie i długie włosy zasłaniające oczy. Wchodzą po prostu na pasy, nie patrząc, czy zbliża się jakiś pojazd, czy nie… a osoba kierująca pojazdem nie jest w stanie w porę zareagować… i tak statystyka śmiertelnych wypadków na drogach pnie się w górę.

Nie wiem jak inni, ale ja zawszę rozglądam się w obie strony zanim wejdę na pasy. Jeżeli widzę, że samochód jedzie znacznie szybciej niż powinien, to na jezdnię nie wchodzę, gdyż wiem, iż może on nie zahamować. A gdy widzę samochód marki BMW, który – mimo wszystko – jedzie przepisowo, to dla pewności robię dwa kroki w tył. Kiedy natomiast na dachu pojazdu znajduje się wielka litera „L”, to nawet nie myślę o tym, że mógłbym wejść na jezdnię. I jakoś jeszcze nikt i nic mnie nie potrąciło. A wówczas gdy we wszystkich powyższych przypadkach pojazd znajduje się na tyle daleko od pasów, że spokojnie mógłbym na środku jezdni postawić grilla, upiec kiełbaskę, zjeść ją, a potem jak gdyby nigdy nic przejść na drugą stronę, podczas gdy kierowca pojazdu nie musiałby w ogóle używać hamulca, wtedy oczywiście na pasy wchodzę.

Piesi najzwyczajniej w świecie nie myślą. Trudno mi powiedzieć, czy są skończonymi imbecylami, czy też ćpunami, którym zbrzydło życie, a że wszystko wydali na narkotyki, nie mają pieniędzy by kupić sobie sznurek. Innej opcji nie widzę, bo przecież – na litość boską – nikt przy zdrowych zmysłach i bez myśli samobójczych nie wchodzi na pasy, podczas gdy pojazd znajduje się 10 m od nich i jedzie z prędkością 50 km/h. Niech ludzie w końcu zrozumieją, że samochody nie latają i że nie zatrzymują się szybciej, niż trwa mrugnięcie powiekami.

Gdyby piesi zachowywaliby się tak jak należy, a mianowicie wchodzili na przejście dla pieszych po wcześniejszym upewnieniu się, czy nadjeżdżający pojazd znajduje się na tyle daleko od przejścia, że zdąży wytrącić prędkość bez konieczności gwałtownego hamowania, to z pewnością wypadków byłoby mniej.

A beznadziejność pomysłu zaproponowanego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych polega na tym, że piesi już w ogóle nie rozglądaliby się przed wejściem na pasy. Czuliby się o wiele pewniej i wchodziliby na jezdnię kiedy by się im to żywnie podobało. Kierowcy, jak to kierowcy, nie zawsze zatrzymywaliby się przed pasami… i myślę, że wiecie, co by było dalej.

Zresztą kierowcy z własnej i nieprzymuszonej woli nie zatrzymywaliby się przed każdym przejściem dla pieszych i nie wypatrywaliby pieszego niczym paparazzi celebryty. A zatem, wraz z wejściem tego przepisu, weszłyby w życie kary dla kierowców za nieprzepuszczanie pieszych (te kary to oczywiście mandaty i punkty karne). Policjanci zamiast ukrywać się w krzakach, staliby sobie przed „zebrą” i wypisywali mandaty tak długo, aż by im się to znudziło, a jak wszystkim wiadomo, nie znudziłoby się im to nigdy. To wszystko sprawiłoby, że w małych miastach, na których nie widziano więcej niż dwóch samochodów równocześnie, tworzyłyby się gigantyczne korki. Kierowcy robiliby wszystko, aby nie zatrzymywać się na marne przed pasami – ale co mieliby robić?! Wypatrywać pieszych przez lornetkę? Ale skoro trzymanie telefonu w ręku podczas jazdy jest zabronione, gdyż to dekoncentruje kierowcę, to najprawdopodobniej z lornetką jest podobnie.

A` propos telefonu komórkowego. Dlaczego kierowca podczas jazdy nie może z niego korzystać, a pieszy, przechodząc przez jezdnię, może? Przecież piesi to – w pewnym sensie – uczestnicy ruchu drogowego. A zatem traktujmy ich jak uczestników ruchu drogowego, a ściślej mówiąc – jak osoby włączające się do ruchu drogowego. Wydajmy im jak ja to nazwałem w tytule – prawo pieszego, na którym będą zbierali punkty karne za nieprzepisowe zachowanie, takie jak wchodzenie na jezdnię bez wcześniejszego upewnienia się, czy zbliża się jakiś pojazd, czy nie. Za niebezpieczne wtargnięcie na pasy, które mogło doprowadzić do utraty zdrowia bądź życia innych i za używanie telefonu komórkowego oraz innego sprzętu elektronicznego. A… nie zapominajmy o lornetce. Oczywiście za to wszystko wlepiajmy im również mandaty, a gdy przekroczą dopuszczalną ilości pkt. karnych niech zapłacą jeszcze większy mandat… i po sprawie.

Niech wreszcie zakończy się to nagminne karanie kierowców i obwinianie ich za wszystko, a zacznie się karanie tych, którzy faktycznie na to sobie zasłużyli. A w poruszonym dzisiaj przeze mnie wątku są to niewątpliwie piesi.

Autor: Mateusz Chomicki

Motoryzacja to moja pasja. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Zafascynowałem się dziennikarstwem motoryzacyjnym, a teraz dążę do tego, aby pisać świetne felietony.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *