Uderz w drzewo, a Twój samochód wezwie służby ratunkowe

W dzisiejszym świecie asortyment wszelakich produktów przeznaczonych dla ukochanych przez nas czterech kółek jest niewiarygodnie szeroki; poczynając od skórzanych tapicerek i kolorowych neonów, kończąc na profesjonalnym systemie audio. Jednakże w ostatnim czasie priorytetem staje się bezpieczeństwo… Nie, nie będę argumentował, że fotoradary są po to, by poprawić bezpieczeństwo, gdyż tak nie jest. Napiszę nieco o systemie eCall, który od 2015 będzie obowiązkowo montowany w każdym samochodzie osobowym i lekkim dostawczym wyprodukowanym na terenie Unii Europejskiej.
Czytaj dalej Uderz w drzewo, a Twój samochód wezwie służby ratunkowe

Coś mi się wydaje, że RBR, Mercedes, Pirelli, a i może FIA coś razem kombinują [F1]

Nietrudno zauważyć, że obecna sytuacja z oponami w F1 stała się sprawą najwyższej wagi. Niektóre zespoły chcą zmian ogumienia, tłumacząc, że to dla poprawy bezpieczeństwa. Inne natomiast stanowczo mówią NIE jakimkolwiek zmianom.

Patrząc na cztery czołowe zespoły, możemy wyodrębnić dwie grupy: Red Bull i Mercedes – zespoły chcące zmian. Ferrari i Lotus – mówiące stanowcze NIE.

Na tym w sumie mógłbym skończyć, gdy by nie fakt, że RBR i Mercedes, mimo tego ciągłego płaczu ze względu na opony, osiągają świetne rezultaty.

A zatem: albo ich bolidy – w szczególności chodzi mi o RBR – są tak świetne przygotowane, że pomimo wielkich problemów z ogumieniem są w stanie wygrywać. Albo RBR i Mercedes kłamią jak z nut.

Patrząc na klasyfikacje generalne, wnioskuję, że raczej ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. No ale po co te zespoły mają oszukiwać?

Dodatkowo dochodzi sprawa doboru mieszanek ogumienia na poszczególne GP. Pirelli wybiera te najtwardsze, co z kolei faworyzuje Merca i Red Bulla.

Ponadto dochodzi sprawa tajnych testów Mercedesa & Pirelli, o których wszyscy wiedzieli. O tej sprawie było i jest nadal głośno i zapewne wszyscy znają jej przebieg, a zatem przejdę od razu do pytań retorycznych, jakie mnie nurtują:

1. Dlaczego FIA, dowiedziawszy się, że owe testy, na które dała zgodę, będą niezgodne z regulaminem, nie zawiesiła ich, a za to wysłała na tor jednego ze swoich delegatów? – a teraz mówi, że to tylko wina Mercedesa, gdyż ten nie powinien brać udziału w testach… na które była zgoda.

A Mercedes wciąż powtarza, że to, co zrobił, było zgodne z regulaminem, choć nie podaje przy tym żadnych argumentów.

2. Dlaczego Pirelli zaproponowało testy tylko i wyłącznie Mercedesowi i Red Bullowi? – pojawiały się też pogłoski, że taka propozycja spadła również na Ferrari, ale szefostwo temu zaprzeczyło, a ja nie widzę powodu, dla którego miałoby być to kłamstwo.

Odnoszę wrażenie, że Mercedes, Red Bull i Pirelli coś razem kombinują. Nie dam sobie głowy uciąć, że tak na pewno jest, ale – musicie przyznać – to wszystko wygląda podejrzanie.

Kolejne pytanie, jakie się nasuwa, brzmi, dlaczego RBR złożyło proces przeciwko Mercedesowi w sprawie tych testów, skoro z mojej – pewnie chorej i idiotycznej – teorii wynika, że te zespoły razem „współpracują”?

I dlaczego RBR, jak i FIA, uparcie twierdzi, że Pirelli w tej sprawie jest czyste jak łza, skoro tak naprawdę jest współwinne całemu zajściu?

Nie będę snuł dalszych spekulacji i próbował odpowiadać na powyższe pytania.

Powiem tylko, że coś jest na rzeczy w sprawie Merca, Red Bulla, Pirelli, a i pewnie FIA, tylko nie wiem co. W czwartek posiedzenie trybunału FIA w sprawie tych testów. Coś mi się wydaje, że ta wyżej wymieniona czwórka postara się, aby dla ochrony swych „powiązań” kara była surowa (dla niepoznaki), a jednocześnie taka, która nie pogorszy sytuacji Mercedesa.

Czyli Merca czeka duża kara finansowa…

A i nie da się ukryć, że Ferrari i Lotus ostatnio coś gorzej się spisuje. Ciekawe, dlaczego…

P. S. Przepraszam za to, że być może nie do końca wyraziłem się jasno, ale z braku czasu nie mogłem poświęcić temu tekstowi paru chwil więcej.

Prawo jazdy… prawo pieszego – to ma sens

Kiedy dochodzi do wypadku drogowego z udziałem pieszego, to bez względu na to, czy pieszy wszedł na pasy, wówczas gdy samochód znajdował się 50 m czy 17 centymetrów od nich, to i tak w toku postępowania, jakie zostaje wszczęte w tej sprawie, w większości przypadków, wychodzi na to, że to kierowca pojazdu jest winny całego zdarzenia. A kiedy okazuje się, że kierowca jechał za szybko bądź, czego nie życzę żadnemu kierowcy, jechał pod delikatnym wpływem, a dokładnej mówiąc miał 0,2000001 promila w wydychanym powietrzu, wtedy pozostałe okoliczności nie mają znaczenia i winnym zostaje zawsze kierowca.

MSW również uważa, że to kierowcy są winni wszelkim zdarzeniom drogowym z udziałem pieszych, i po tym jak ukazała się statystyka, mówiąca, że w ubiegłym roku co trzeci śmiertelny wypadek drogowy był z udziałem pieszego, wpadło na pomysł, aby zwiększyć prawa pieszego na pasach. To zwiększenie praw miałoby polegać na tym, że kierowca musiałby zatrzymywać się przed przejściem dla pieszych, nawet jeśli pieszy miałby zamiar dopiero na nie wejść, a nie jak jest teraz, że kierowca musi ustąpić pierwszeństwa, gdy pieszy już jest na pasach. Z pozoru ten pomysł jest dobry, w gruncie rzeczy jest beznadziejny. Nie dość, że ta zmiana spowodowałaby wielkie utrudnienia na drogach, to i tak liczba wypadków drogowych z udziałem pieszych nie zmniejszyłaby się, gdyż, tak naprawdę, winę za owe wypadki ponoszą piesi.

Owszem, kierowcy zachowują się nieodpowiedzialnie; zbliżając się do pasów nie zwalniają, a nawet jadą o wiele szybciej, niż wskazuje na to ograniczenie prędkości. Zgodzę się, że w kraju są tysiące dróg, na których można jechać dwa razy szybciej, niż pokazuje to okrągły znak z białym tłem i czerwoną otoczką, co oczywiście kierowcy robią, ale zbliżając się do pasów, zawsze należy jechać zgodnie z przepisami, a nawet wolniej – czego oczywiście kierowcy nie robią. Ale mimo tego i tak uważam, że to piesi są winni wypadkom z ich udziałem.

Otóż ja sam często muszę przechodzić przez jezdnię, a zatem widzę, jak zachowują się inni. Nie raz widziałem, jak ludzie przechodzą przez jezdnię: słuchawki na uszach, telefon w ręku, głowa spuszczona w dół, palec w nosie i długie włosy zasłaniające oczy. Wchodzą po prostu na pasy, nie patrząc, czy zbliża się jakiś pojazd, czy nie… a osoba kierująca pojazdem nie jest w stanie w porę zareagować… i tak statystyka śmiertelnych wypadków na drogach pnie się w górę.

Nie wiem jak inni, ale ja zawszę rozglądam się w obie strony zanim wejdę na pasy. Jeżeli widzę, że samochód jedzie znacznie szybciej niż powinien, to na jezdnię nie wchodzę, gdyż wiem, iż może on nie zahamować. A gdy widzę samochód marki BMW, który – mimo wszystko – jedzie przepisowo, to dla pewności robię dwa kroki w tył. Kiedy natomiast na dachu pojazdu znajduje się wielka litera „L”, to nawet nie myślę o tym, że mógłbym wejść na jezdnię. I jakoś jeszcze nikt i nic mnie nie potrąciło. A wówczas gdy we wszystkich powyższych przypadkach pojazd znajduje się na tyle daleko od pasów, że spokojnie mógłbym na środku jezdni postawić grilla, upiec kiełbaskę, zjeść ją, a potem jak gdyby nigdy nic przejść na drugą stronę, podczas gdy kierowca pojazdu nie musiałby w ogóle używać hamulca, wtedy oczywiście na pasy wchodzę.

Piesi najzwyczajniej w świecie nie myślą. Trudno mi powiedzieć, czy są skończonymi imbecylami, czy też ćpunami, którym zbrzydło życie, a że wszystko wydali na narkotyki, nie mają pieniędzy by kupić sobie sznurek. Innej opcji nie widzę, bo przecież – na litość boską – nikt przy zdrowych zmysłach i bez myśli samobójczych nie wchodzi na pasy, podczas gdy pojazd znajduje się 10 m od nich i jedzie z prędkością 50 km/h. Niech ludzie w końcu zrozumieją, że samochody nie latają i że nie zatrzymują się szybciej, niż trwa mrugnięcie powiekami.

Gdyby piesi zachowywaliby się tak jak należy, a mianowicie wchodzili na przejście dla pieszych po wcześniejszym upewnieniu się, czy nadjeżdżający pojazd znajduje się na tyle daleko od przejścia, że zdąży wytrącić prędkość bez konieczności gwałtownego hamowania, to z pewnością wypadków byłoby mniej.

A beznadziejność pomysłu zaproponowanego przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych polega na tym, że piesi już w ogóle nie rozglądaliby się przed wejściem na pasy. Czuliby się o wiele pewniej i wchodziliby na jezdnię kiedy by się im to żywnie podobało. Kierowcy, jak to kierowcy, nie zawsze zatrzymywaliby się przed pasami… i myślę, że wiecie, co by było dalej.

Zresztą kierowcy z własnej i nieprzymuszonej woli nie zatrzymywaliby się przed każdym przejściem dla pieszych i nie wypatrywaliby pieszego niczym paparazzi celebryty. A zatem, wraz z wejściem tego przepisu, weszłyby w życie kary dla kierowców za nieprzepuszczanie pieszych (te kary to oczywiście mandaty i punkty karne). Policjanci zamiast ukrywać się w krzakach, staliby sobie przed „zebrą” i wypisywali mandaty tak długo, aż by im się to znudziło, a jak wszystkim wiadomo, nie znudziłoby się im to nigdy. To wszystko sprawiłoby, że w małych miastach, na których nie widziano więcej niż dwóch samochodów równocześnie, tworzyłyby się gigantyczne korki. Kierowcy robiliby wszystko, aby nie zatrzymywać się na marne przed pasami – ale co mieliby robić?! Wypatrywać pieszych przez lornetkę? Ale skoro trzymanie telefonu w ręku podczas jazdy jest zabronione, gdyż to dekoncentruje kierowcę, to najprawdopodobniej z lornetką jest podobnie.

A` propos telefonu komórkowego. Dlaczego kierowca podczas jazdy nie może z niego korzystać, a pieszy, przechodząc przez jezdnię, może? Przecież piesi to – w pewnym sensie – uczestnicy ruchu drogowego. A zatem traktujmy ich jak uczestników ruchu drogowego, a ściślej mówiąc – jak osoby włączające się do ruchu drogowego. Wydajmy im jak ja to nazwałem w tytule – prawo pieszego, na którym będą zbierali punkty karne za nieprzepisowe zachowanie, takie jak wchodzenie na jezdnię bez wcześniejszego upewnienia się, czy zbliża się jakiś pojazd, czy nie. Za niebezpieczne wtargnięcie na pasy, które mogło doprowadzić do utraty zdrowia bądź życia innych i za używanie telefonu komórkowego oraz innego sprzętu elektronicznego. A… nie zapominajmy o lornetce. Oczywiście za to wszystko wlepiajmy im również mandaty, a gdy przekroczą dopuszczalną ilości pkt. karnych niech zapłacą jeszcze większy mandat… i po sprawie.

Niech wreszcie zakończy się to nagminne karanie kierowców i obwinianie ich za wszystko, a zacznie się karanie tych, którzy faktycznie na to sobie zasłużyli. A w poruszonym dzisiaj przeze mnie wątku są to niewątpliwie piesi.

Muzeum motoryzacji w Otrębusach – beznadziejne piękno

W ubiegły piątek byłem w Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Otrębusy to mała miejscowość leżąca nieopodal Warszawy. Byłem tam po raz pierwszy, gdyż chciałem obejrzeć zabytkowe samochody, i muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowany.

Spodziewałem się ogromnej hali, w której znajdowałoby się trzysta zabytkowych maszyn, tymczasem ujrzałem coś, co przypominało warsztat samochodowy bez dachu, a sprzęty tam stojące miałyby być zaraz rozebrane.

Są tam jedynie dwa pomieszczenia z dachem, w których znajduje się kilka samochodów i motocykli oraz dwa bądź trzy bolidy wyścigowe. Reszta stoi pod prowizorycznym dachem, który nic nie daje. Mówię całkiem poważnie. Podczas deszczowych dni te auta po prostu mokną. Przeciekające rynny, woda lejąca się na zabytkowe samochody. Czy tak powinno chronić się obiekty sztuki?

W dodatku wszystkie samochody stoją bardzo blisko siebie, tak więc nie ma możliwości, aby nacieszyć się widokiem jednego modelu. Wyobraźcie sobie, że macie – dajmy na to – dziesięć głośników i że z każdego (równocześnie) leci inny, lubiany przez was utwór. Rozumiecie, o co mi chodzi? W dodatku trudno jest obejść owy samochód, przez co widzimy tylko przód i profil wozu, i mimo że można robić zdjęcia, to nie warto z tego przywileju korzystać, gdyż w tle jednego modelu pojawia się kilka innych modeli oraz paskudne ściany słabo oświetlonego pomieszczenia – pomieszczenie, hm…

Dodatkowo opis aut leży i płacze. Jedynym opisem samochodów jest zwyczajna kartka A4 z nadrukiem, co to za model i krótka informacja odnoście roku produkcji, prędkości maksymalnej czy tego, do kogo owy wóz należał. Nic poza tym. W większości przypadków jednak nie ma żadnej informacji o samochodzie, nawet nazwy samochodu. Ale pocieszę was; w przypadku motocykli sprawa wygląda jeszcze gorzej, bo przy żadnym z nich nie ma żadnej informacji. Ani słowa o choćby jednym motocyklu. W ich przypadku to jednak nie jest największy problem. Podobnie jak samochody, wszystkie motocykle stoją bardzo blisko siebie, niemalże jeden leży na drugim, a trzeci ma zamiar do nich dołączyć. To sprawia, że patrzymy na jeden motocykl, kompletnie nie zauważając kolejnych. To trochę tak, jak gdyby stały obok siebie dwie dziewczyny, z czego jedna byłaby całkowicie nago. Chyba wiecie, o co chodzi?

Przy samej bramie – to raczej powinienem napisać na początku – stoi londyński autobus i Jelcz 043 „Ogórek” (czy jak on się tam zwie) i chyba coś jeszcze, albo i nie – nie pamiętam dokładnie. Po przekroczeniu bramy, po prawej stronie, widzimy prawdziwy czołg, do którego można wsiąść. Na podwórzu stoi również replika samochodu pancernego oraz jakaś biała ciężarówka, której nazwy nigdzie nie było.

Na lewo, kilka metrów od głównej bramy muzeum, znajduje się aleja pełna różnorodnych samochodów, do której, z niewiadomych przyczyn, nie mogłem wejść. Aleja ta – zwyczajna ścieżka, taka jak w lesie, przy której są drzewa, pomiędzy którymi stoją maszyny – znajduje się za starą, spróchniałą bramą, która była otwarta i która ledwo co stoi. Nie żartuje. Brama stoi pod ostrym kątem, aż strach koło niej przechodzić, i obawiam się, że prędko nie zostanie odrestaurowana, podobnie jak reszta muzeum.

Całość jest w wyjątkowo opłakanym stanie. Niektóre samochody wymagają drobnych poprawek stylistycznych. Bezprecedensowo potrzebna jest większa przestrzeń użytkowa, aby każdy pojazd miał odrobinę „intymności”.

Ewidentnie widać, że właściciele zaniedbują muzeum; w kasie nikogo nie było, automat z napojami był kompletnie pusty, a pomieszczenia są kiepsko oświetlone. A jeżeli samochody z alei – choć „aleja” to zbyt mocno powiedziane – cały czas stoją na dworze, to łatwo się domyślić, że niedługo zostaną po nich zgliszcza.

Ponadto oglądanie zabytków zagłuszały mi prace stolarskie, jakie odbywały się na terenie muzeum – ale to szczegół.

Mimo wszystko w tle tych negatywów można znaleźć małe pozytywy; ściana, na której wisi mnóstwo starych telewizorów (tych z drewnianą obudową), które wzbogacają pomieszczenie, oraz stare części samochodowe, które leżą w sąsiednim pomieszczeniu – choć wydaje mi się, że one leżą tam, gdyż nie było dla nich miejsca gdzieś indziej, ale mimo to świetnie tam pasują.

Wprawdzie nie wiem, jaka była wizja muzeum w roku 1995., czyli w roku powstania muzeum, natomiast jestem święcie przekonany, że nie taka, jaka panuje teraz. Z tego co wiem muzeum wiele swoich artefaktów wypożycza na różne imprezy motoryzacyjne. Niektóre z maszyn występowały w różnych filmach. Taką maszynę może wypożyczyć sobie każdy, między innymi na wesele. Akurat podczas mojej wizyty w muzeum jeden z samochodów był strojony do ślubu, nie powiem, co to był za samochód, gdyż, jak już zapewne wiecie, informacji o tym nie było. Był to niewątpliwie samochód z lat 20. bądź 30.

I właśnie wypożyczanie pojazdów jest tym głównym punktem zarobku, a muzeum jako miejsce, do którego przychodzą ludzie, ma charakter podrzędny.

Ale pomimo tych wszystkich wad muszę przyznać, że nie żałuję, iż pojechałem do tego muzeum. Fakt faktem nie zastałem złotych ścian, błyszczących szyb i nie mogłem napić się coca-coli z puszki w cenie luksusowego jachtu, natomiast zastałem to, co chciałem zastać, a mianowicie – historyczne maszyny.

A na pytanie, czy polecam odwiedzić to muzeum, odpowiem w ten sposób. Jeżeli jesteś człowiekiem, którego największym życiowym problemem jest dobranie odpowiedniego krawata do koszuli. Człowiekiem, który nigdy nie miał na stopach adidasów i którego najcięższą pracą jest temperowanie ołówka, to niewątpliwie uznasz to muzeum za beznadziejne, niechlujne i nieestetyczne, po czym dostaniesz zawału. Jeżeli natomiast jesteś prawdziwym fascynatem motoryzacji, to zaręczam, że nadasz temu miejscu miano – cudownego.

Wielka mała rzecz

Pięć minut temu poświęciłem swoje pięć minut cennego czasu, aby zastanowić się: czym jest Wrestling. Trudno nazwać go sportem walki, skoro wszystko jest wyreżyserowane. Zawodnicy padają od ciosów, które ich nawet nie drasnęły. Skaczą po linach i z narożników, raniąc przy tym samych siebie. Upadają na stoły, które normalnie pękają pod naciskiem szpilki. W dodatku biją się krzesłami i innymi tego typu rzeczami, nie roniąc przy tym ani jednej kropli krwi – a to jest żenujące. Występują w idiotycznych maskach oraz w błyszczących spodniach. Wykonują dziwne gestykulację rękoma, a publiczności… publiczności to się podoba.

Nie jest to również rodzaj teatru czy innej twórczości, ale mimo wszystko Wrestling cieszy się sporym uznaniem wśród widzów. Ludzie oglądają go z zaciekawieniem, kibicują swoim ulubieńcom, choć to trudne, skoro wynik jest z góry ustalony. Wyobraźcie sobie, że zaraz po losowaniu grup w Lidze Mistrzów wiadome będzie, kto zagra w finale. Jak wyobrażacie sobie w tedy kibicowanie swojej ulubionej drużynie? No właśnie, Wrestling na tym polega. Jest on sztuczny, zwyczajne show z motywem ringowym. Na sztuczności się skupię, gdyż występuje ona w motoryzacji.
Czytaj dalej Wielka mała rzecz

Chciałbym spędzić z tobą ten dzień, maleńka

Za oknami wciąż bardzo dużo białego puchu. Widzę wprawdzie przebłyski słońca, ale termometr jest nieugięty i nadal pokazuje 0 stopni Celsjusza, a zatem mój mózg nadal wysyła sygnał „Zostaję w domu”. Zima to najbardziej znienawidzona przeze mnie pora roku. Drogi są zasypane, samochody w terenie zabudowany nie osiągają więcej niż 30 km/h, a chodniki są równie śliskie, co zamarznięte jeziora. Codzienne skrobanie szyb w samochodzie wymaga więcej wysiłku niż bieg w maratonie. A niekiedy zdarza się tak, że samochód na przekręcenie kluczyka w stacyjce reaguje jedynie cichym miauknięciem, co oznacza, iż trzeba pójść do sąsiada, by ten pożyczył prostownik z kablami, gdyż mój własny gdzieś wcięło.

Czytaj dalej Chciałbym spędzić z tobą ten dzień, maleńka

Bo ja… to znaczy… to jest nowoczesne CB radio

Technologia rozwija się szybciej, niż jestem w stanie to sobie wyobrazić. Samochód mogę zapalić za pomocą pilota. Mogę usiąść na fotelu, który wymasuje mi plecy. Mogę sprawdzić pocztę, załatwiając „grubszą sprawę” w toalecie. Mam również możliwość zafundowania sobie zdjęcia z dostawą do domu, poprzez wdepnięcie w pedał gazu.

Czytaj dalej Bo ja… to znaczy… to jest nowoczesne CB radio

Drogie paliwo, czyli pora napisać biznesplan

Jest kryzys. Rząd głowi się nad tym, jak zedrzeć z szarego człowieka ostanie pieniądze, a właściciele firm myślą, jaką jeszcze fakturę podsunąć fiskusowi, gdyż chcą ferie spędzić w Hiszpanii w czterogwiazdkowym hotelu. Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, iż problem stanowią lewe faktury, ale być może wpłynę na niezbyt dobrze znane wody, mówiąc, że problemem są przywileje, jakie daje Państwo firmom, znaczy się – ściślej mówiąc – ich właścicielom. Jednym z takich przywilejów jest możliwość odliczania podatku VAT od paliwa.

Czytaj dalej Drogie paliwo, czyli pora napisać biznesplan

Ślicznotka i… i nic poza tym

Samochodów coraz więcej, parkingów coraz mniej. Ta smutna prawda doprowadza nas do stanu, kiedy zaczynamy zastanawiać się – Czy przypadkiem nie zakupić jakiegoś hatchback`a. W ostatnim czasie furorę w Polsce robi Mercedes ze swą A-klasą. Gdzie się nie obejrzę będąc w mieście spotkam A-klasę. Gdy rano wstaję też ją widzę, gdyż mam ją w rodzinie. A to jeden z najgorszych samochodów jaki możemy kupić. Jest jak wino z najwyższej półki. Piekielnie drogie i w dodatku niesmaczne.

Czytaj dalej Ślicznotka i… i nic poza tym

Drogi do wieczności

Żyjemy w XXI wieku. Nie mamy do dyspozycji promów kosmicznych NASA. Nie mamy własnego helikoptera, ani odrzutowca. Dlatego jesteśmy zmuszeni jeździć samochodami po naszych – przyziemnych – drogach. To, że Polskie drogi to dziura na dziurze i jeszcze większa dziura, sąsiadująca z kilkunastoma innymi dziurami, to wszyscy wiedzą. W niektórych miejscach zastosowano tzw. progi zwalniające. Nie to, że udręczasz się z dziurami, to jeszcze dochodzą do tego stalowe grzbiety na środku jezdni. Jednakże od pewnego czasu rząd stosuje innowacyjną metodę na zrujnowanie nam życia, a mianowicie – Zwężanie dróg.

Czytaj dalej Drogi do wieczności